Środa, dzień I
O godzinie 06:00
rano byliśmy już na lotnisku wojskowym, skąd awionetką mieliśmy polecieć do
Estrecho. Przed wylotem każdy z nas został zważony i nasz bagaż. Musieliśmy
dopłacić 12 soli za nadbagaż, czyli jakieś 3 zł za każdy kilogram. Przed
godzina 09:00 wystartowaliśmy z lotniska, i dzięki Bogu, ponieważ podczas nocy
padał strasznie deszcz i była burza. Lot trwał 45 minut i widok był imponujący,
miasto Iquitos widziane z lotu ptaka, rzeka Nanay i Amazonka, piękne to
wszystko. Najlepszy był start, kiedy taki malutki samolocik wzbija się w
powietrze, na pokładzie wszystkich osób było 10 i trzech pilotów wojskowych,
młodych chłopaków. Podczas lotu mogłem
zachwycać się pięknem dżungli i rzeki Amazonki a na zdjęciu widoczna jest rzeka Algodon, i tez przyszła mi taka myśl, żeby
po wylądowaniu zrobić sobie zdjęcie w kabinie pilota. Kiedy było już widać
miasteczko Estrecho położone nad rzeka Putumayo, poczułem taką ogromną radość,
że zaraz wyląduję w nowym miejscu i przez te kilka dni poznam nowych ludzi, i
tak też się stało. Na lotnisku, bardzo małym, jeden pas w polu stało mnóstwo
motokarów i było dużo ludzi, każdy z nas myślał, że to komitet powitalny
przygotowany specjalnie dla nas, jak się później okazało, była to kampania wyborcza.
A ja grzecznie zapytałem pilota, czy mogę sobie zrobić z nim zdjęcie w kabinie
samolotu, oczywiście się zgodził, a ja siedziałem za sterami małej awionetki.Wysiadając z
samolotu panowie z policji poprosili nas o nasze dokumenty i powiedzieli nam,
żebyśmy się zgłosili na policje i zarejestrowali nasz pobyt w miasteczku, tak
tez uczyniliśmy. Miasteczko Estrecho liczy sobie jakieś 4 tysiące ludzi i jest
największym miastem położonym nad rzeką Putumayo po stronie Peru. Wystarczy
przepłynąć rzekę i jest się już w Columbii, mam nadzieję że któregoś dnia zorganizujemy
sobie wycieczkę po rzece. Po dotarciu do domu, ja z ks. Szymonem poszliśmy
zobaczyć swoje pokoje, super drewniana chatka i prawdziwie misyjny klimat, nasz
pokój znajduje blisko rzeki. Po rozpakowaniu rzeczy poszliśmy na śniadanie, a
potem na krótki spacer po miasteczku, oczywiście dla ludzi biali ludzie tutaj
to atrakcja, każdy nas obserwował i przypatrywał się nam. Było bardzo ciepło,
dlatego poszliśmy na cos zimnego do picia. Beata u siebie w domu nie ma lodówki,
nie ma prądu i wody bieżącej. Korzysta się tutaj z deszczówki, dlatego jest
dużo plastikowych beczek, w których jest gromadzona woda. Służy do wszystkiego,
do mycia się, do prania, do gotowania i picia później. Dla mnie chłopaka z
miasta trudno jest mi wyobrazić sobie, jak tak można żyć. To co mnie tutaj
zachwyca to piękne widoki, cisza i spokój, można zauważyć, że brakuje tutaj
cywilizacji. W tym miasteczku jest tylko jeden samochód i to urzędowy, i są
jakieś motokary, ale bardzo mało. Głównie ludzie poruszają się łódkami
peke-peke, a do Iquitos można dostać się awionetką, lot jest krótki albo lanczą,
większą barką-wtedy podróż trwa dwa tygodnie przez Columbie i Brazylie dopływa
się do Iquitos. Wole samolot. Po obiedzie była zasłużona sjesta a potem msza
święta, odprawiona w ciemnościach przy świeczkach, niesamowity klimat, i do
tego jeszcze padał deszcz i była burza. Przed mszą święta przyszła młoda
kobieta z pytaniem, czy nie ochrzczę jej dziecka, oczywiście się zgodziłem, i
jutro mamy pierwszą katechezę na temat sakramentu Chrztu świętego. Potem poszliśmy na kolację, również przy
świecach, i do kolacji dołączyła się do nas s. Lupe, niesamowita osoba, która w tej miejscowości posługuje już 48 lat ,z
zapartym tchem słuchaliśmy jej opowiadań na temat życia tutaj. Po kolacji
zmywanie naczyń w miskach z woda z deszczu, ja przyświecałem latarką myjącym
naczynia-zupełnie inny świat niż w Polsce, nawet niż w Iquitos, mam już porównanie,
i na wiosce żyje się zupełnie inaczej. Mi osobiście chyba najbardziej
brakowałoby wody bieżącej i prądu, to takie podstawowe potrzeby człowieka a
jednak można się przyzwyczaić do takiego trybu życia. Człowiek kładzie się spać
bardzo wcześnie, bo co można robić po ciemku, ale też i wstaje skoro świt, żyje
zgodnie z naturą, i to jest zdrowsze dla człowieka. Trzeba wykorzystać światło
dzienne, i to jest bardzo dobre dla oczu. Pierwszy dzień
dobiega końca w Estrecho, piszę na swoim tablecie, trochę cywilizacji mam w
swoim pokoju, i wykorzystuje wolne chwile na swoje zapiski. Mnóstwo wrażeń dziś
miałem i za to wszystko dziękuję Panu Bogu. Wieczorem mamy trochę światła, bo
posiadają tutaj agregat pradu-2h-3h w zupełności wystarczy, a druga sprawa, że paliwo
jest drogie. Zasypiam zmęczony i pełen wrażeń, i mam nadzieję, że jutrzejszy
dzień będzie również interesujący i pełen przygód.
Czwartek,
dzień II
Pobudka
po godzinie 06:00, bo mamy mszę o 06:30, choć znając niepunktualność
Peruwiańczyków, oczywiście zaczęliśmy dużo później, ale to normalne. Dziś tez
miałem ciekawe doświadczenie z Panem Jezusem w tabernakulum, ale to zbyt
osobiste i zostawiam to dla siebie, czasami człowiek nie wie do końca jak ma
się zachować, jak postąpić, jest mnóstwo pytań i sytuacji trudnych do
rozwiązania i trzeba szukać prawidłowych odpowiedzi. Jednym zdaniem może tylko-
miałem wątpliwości, czy naprawdę w tabernakulum jest obecny Najświętszy
Sakrament, Pan Jezus…wszystko skończyło się dobrze. Po mszy świętej mieliśmy
kilka osób do spowiedzi, ludzie korzystają z obecności księży, bo nie wiedzą
kiedy następnym razem w ich miejscowości będzie ksiądz. A w Polsce ludzie maja
pod dostatkiem kapłanów i tak zaniedbują sakrament pojednania z Bogiem. Cieszę
się, że tutaj Pan Bóg posługuje się mną, że w Jego imię mogę sprawować
sakramenty święte, mówić o Bogu. Widzę, jak bardzo brakuje tutaj kapłana, takie
spore miasteczko, owieczki bez pasterza, smutne ale prawdziwe. Myślę, że ludzie
potrzebują tutaj bardzo katechezy, regularnych spotkań modlitewnych, takiej
ciągłej formacji duchowej. Wiem, że przez te pięć dni tutaj nie wiele możemy
zrobić, ale już to, że ci ludzie będą mieć Eucharystię, że mogą przystąpić do
spowiedzi, to jest już dla nich bardzo ważne. Potrzebują tego pokarmu
duchowego, nasza wiara potrzebuje ciągłego kontaktu z Panem Bogiem. Wiem, że
ten nasz pobyt na pewno przyniesie owoce duchowe. Wszystko co robimy, robimy
dla Jezusa. Dziś zwiedziliśmy
również ogród, który prowadzi siostra Lupe, można było poznać różne owoce, rośliny, a
potem pojechaliśmy odwiedzić różne rodziny. Miałem okazję poznać swoją rodzinę,
mówię tak, ponieważ jest to rodzina, którą co miesiąc wspieram finansowo.
Postanowiłem od stycznia dzielić się tymi pieniędzmi ,co dostaję z wikariatu, oddaje
tzw. "dziesięcinę" ze swoich niewielkich zarobków. Wiem, że dla tej rodziny jest to ogromna pomoc, a ja
chcę podzielić się tym, co mam. Moja rodzinka liczy czworo dzieci, trzech
chłopców i dziewczynkę. Będąc w Iquitos pieniądze przesyłam przez Beatę, polską
misjonarkę, która pracuje w Estrecho. Ludzie tutaj żyją naprawdę biednie, a
żywność jest dwa razy droższa niż w Iquitos. Dziś nawet mieliśmy problem z kupieniem
coca-coli, ponieważ barka z żywnością nie dopłynęła do miasteczka, i żywność
kończy się w sklepach. Poznaliśmy również dziś rodziny kolumbijskie, które
mieszkają w Peru, czasami nielegalnie, uciekły z Kolumbii. O godzinie 16:00
miałem spotkanie z rodzicami i chrzestnym w sprawie chrztu, który odbędzie się
w niedzielę. Prowadziłem katechezę na
temat tego sakramentu, ciekawe doświadczenie. Oczywiście, rodzice dziecka i
chrzestni nie maja ślubu kościelnego, ale sakramentu chrztu świętego udzielam
dziecku, ciężko byłoby rodzicom znaleźć rodzicom dziecka chrzestnych, którzy
maja sakrament małżeństwa. Na spotkanie dziś przyszła tylko matka dziecka i
ojciec chrzestny, pozostali byli w pracy. W rozmowie z ojcem chrzestnym, mogłem
wywnioskować że troszczy się o swoja rodzinę, żyje ze swoja rodzina już 20 lat,
ma dzieci, prace. Zaś matka dziecka siedziała cicho i spokojnie. Wiem, że
dziecko potrzebuje sakramentu chrztu świętego, i mam nadzieję ,że rodzice
dobrze wychowają swoje dziecko. Czego mogę żądać od tych ludzi, skoro tutaj nie
maja księdza na stale, cieszę się z tego, że chcą ochrzcić swoje dziecko. W
takiej malej miejscowości życie wygląda zupełnie inaczej, niż w mieście. Kiedy
wschodzi słońce, budzi się życie, kiedy zachodzi-wszyscy idą spać, bo co można
robić po ciemku. Dla mnie jest to zupełnie nowe doświadczenie życia poza
cywilizacją.
Wieczorem wspólnie
ze swoimi znajomymi ustaliliśmy, że jutro wybieramy się z misją do wioski,
która jest położona 6h marszu z Estrecho. Oczywiście będzie to wyprawa życia
dla mnie i druga sprawa, że będziemy nocować w wiosce w dżungli- żadne biuro
podróży nie zorganizuje ci takiej wyprawy. Będziemy żyć w takich warunkach jak
oni, spać tak jak oni, poczujemy
prawdziwe życie w środku dżungli. Zabieramy swoje jedzenie, rzeczy do spania,
wodę. Razem z nami powędruje dwóch przewodników. O godzinie 06:00 mamy msze a
potem po śniadaniu wyruszamy w drogę. Jestem bardzo ciekawy jak nam się powiedzie
ta wyprawa. Oczywiście mam już przygotowany program ewangelizacji, katechezę,
aby trochę powiedzieć tym ludziom o Panu Bogu.
Panie Boże
pobłogosław nam jutrzejszą wyprawę, czuwaj nad nami i prowadź nas bezpiecznie
do tych ludzi, którzy czekają na Twoją Ewangelię Miłości.
Druga część wyprawy
już wkrótce…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz