piątek, 14 lutego 2014

Wyprawa do Estrecho- część I.

W końcu udało mi się spisać trochę wspomnień z wyprawy do Estrecho, która miała miejsce w tym miesiącu.Pobyt w Estrecho trwał 5 dni. To dopiero pierwsza część, obiecuję, że druga pojawi się niebawem. Zapraszam do lektury.
 Środa, dzień I
O godzinie 06:00 rano byliśmy już na lotnisku wojskowym, skąd awionetką mieliśmy polecieć do Estrecho. Przed wylotem każdy z nas został zważony i nasz bagaż. Musieliśmy dopłacić 12 soli za nadbagaż, czyli jakieś 3 zł za każdy kilogram. Przed godzina 09:00 wystartowaliśmy z lotniska, i dzięki Bogu, ponieważ podczas nocy padał strasznie deszcz i była burza. Lot trwał 45 minut i widok był imponujący, miasto Iquitos widziane z lotu ptaka, rzeka Nanay i Amazonka, piękne to wszystko. Najlepszy był start, kiedy taki malutki samolocik wzbija się w powietrze, na pokładzie wszystkich osób było 10 i trzech pilotów wojskowych, młodych chłopaków. Podczas lotu mogłem zachwycać się pięknem dżungli i rzeki Amazonki a na zdjęciu widoczna jest rzeka Algodon, i tez przyszła mi taka myśl, żeby po wylądowaniu zrobić sobie zdjęcie w kabinie pilota. Kiedy było już widać miasteczko Estrecho położone nad rzeka Putumayo, poczułem taką ogromną radość, że zaraz wyląduję w nowym miejscu i przez te kilka dni poznam nowych ludzi, i tak też się stało. Na lotnisku, bardzo małym, jeden pas w polu stało mnóstwo motokarów i było dużo ludzi, każdy z nas myślał, że to komitet powitalny przygotowany specjalnie dla nas, jak się później okazało, była to kampania wyborcza. A ja grzecznie zapytałem pilota, czy mogę sobie zrobić z nim zdjęcie w kabinie samolotu, oczywiście się zgodził, a ja siedziałem za sterami małej awionetki.Wysiadając z samolotu panowie z policji poprosili nas o nasze dokumenty i powiedzieli nam, żebyśmy się zgłosili na policje i zarejestrowali nasz pobyt w miasteczku, tak tez uczyniliśmy. Miasteczko Estrecho liczy sobie jakieś 4 tysiące ludzi i jest największym miastem położonym nad rzeką Putumayo po stronie Peru. Wystarczy przepłynąć rzekę i jest się już w Columbii, mam nadzieję że któregoś dnia zorganizujemy sobie wycieczkę po rzece. Po dotarciu do domu, ja z ks. Szymonem poszliśmy zobaczyć swoje pokoje, super drewniana chatka i prawdziwie misyjny klimat, nasz pokój znajduje blisko rzeki. Po rozpakowaniu rzeczy poszliśmy na śniadanie, a potem na krótki spacer po miasteczku, oczywiście dla ludzi biali ludzie tutaj to atrakcja, każdy nas obserwował i przypatrywał się nam. Było bardzo ciepło, dlatego poszliśmy na cos zimnego do picia. Beata u siebie w domu nie ma lodówki, nie ma prądu i wody bieżącej. Korzysta się tutaj z deszczówki, dlatego jest dużo plastikowych beczek, w których jest gromadzona woda. Służy do wszystkiego, do mycia się, do prania, do gotowania i picia później. Dla mnie chłopaka z miasta trudno jest mi wyobrazić sobie, jak tak można żyć. To co mnie tutaj zachwyca to piękne widoki, cisza i spokój, można zauważyć, że brakuje tutaj cywilizacji. W tym miasteczku jest tylko jeden samochód i to urzędowy, i są jakieś motokary, ale bardzo mało. Głównie ludzie poruszają się łódkami peke-peke, a do Iquitos można dostać się awionetką, lot jest krótki albo lanczą, większą barką-wtedy podróż trwa dwa tygodnie przez Columbie i Brazylie dopływa się do Iquitos. Wole samolot. Po obiedzie była zasłużona sjesta a potem msza święta, odprawiona w ciemnościach przy świeczkach, niesamowity klimat, i do tego jeszcze padał deszcz i była burza. Przed mszą święta przyszła młoda kobieta z pytaniem, czy nie ochrzczę jej dziecka, oczywiście się zgodziłem, i jutro mamy pierwszą katechezę na temat sakramentu Chrztu świętego.  Potem poszliśmy na kolację, również przy świecach, i do kolacji dołączyła się do nas s. Lupe, niesamowita osoba, która w tej miejscowości posługuje już 48 lat ,z zapartym tchem słuchaliśmy jej opowiadań na temat życia tutaj. Po kolacji zmywanie naczyń w miskach z woda z deszczu, ja przyświecałem latarką myjącym naczynia-zupełnie inny świat niż w Polsce, nawet niż w Iquitos, mam już porównanie, i na wiosce żyje się zupełnie inaczej. Mi osobiście chyba najbardziej brakowałoby wody bieżącej i prądu, to takie podstawowe potrzeby człowieka a jednak można się przyzwyczaić do takiego trybu życia. Człowiek kładzie się spać bardzo wcześnie, bo co można robić po ciemku, ale też i wstaje skoro świt, żyje zgodnie z naturą, i to jest zdrowsze dla człowieka. Trzeba wykorzystać światło dzienne, i to jest bardzo dobre dla oczu. Pierwszy dzień dobiega końca w Estrecho, piszę na swoim tablecie, trochę cywilizacji mam w swoim pokoju, i wykorzystuje wolne chwile na swoje zapiski. Mnóstwo wrażeń dziś miałem i za to wszystko dziękuję Panu Bogu. Wieczorem mamy trochę światła, bo posiadają tutaj agregat pradu-2h-3h w zupełności wystarczy, a druga sprawa, że paliwo jest drogie. Zasypiam zmęczony i pełen wrażeń, i mam nadzieję, że jutrzejszy dzień będzie również interesujący i pełen przygód.

Czwartek, dzień II
Pobudka po godzinie 06:00, bo mamy mszę o 06:30, choć znając niepunktualność Peruwiańczyków, oczywiście zaczęliśmy dużo później, ale to normalne. Dziś tez miałem ciekawe doświadczenie z Panem Jezusem w tabernakulum, ale to zbyt osobiste i zostawiam to dla siebie, czasami człowiek nie wie do końca jak ma się zachować, jak postąpić, jest mnóstwo pytań i sytuacji trudnych do rozwiązania i trzeba szukać prawidłowych odpowiedzi. Jednym zdaniem może tylko- miałem wątpliwości, czy naprawdę w tabernakulum jest obecny Najświętszy Sakrament, Pan Jezus…wszystko skończyło się dobrze. Po mszy świętej mieliśmy kilka osób do spowiedzi, ludzie korzystają z obecności księży, bo nie wiedzą kiedy następnym razem w ich miejscowości będzie ksiądz. A w Polsce ludzie maja pod dostatkiem kapłanów i tak zaniedbują sakrament pojednania z Bogiem. Cieszę się, że tutaj Pan Bóg posługuje się mną, że w Jego imię mogę sprawować sakramenty święte, mówić o Bogu. Widzę, jak bardzo brakuje tutaj kapłana, takie spore miasteczko, owieczki bez pasterza, smutne ale prawdziwe. Myślę, że ludzie potrzebują tutaj bardzo katechezy, regularnych spotkań modlitewnych, takiej ciągłej formacji duchowej. Wiem, że przez te pięć dni tutaj nie wiele możemy zrobić, ale już to, że ci ludzie będą mieć Eucharystię, że mogą przystąpić do spowiedzi, to jest już dla nich bardzo ważne. Potrzebują tego pokarmu duchowego, nasza wiara potrzebuje ciągłego kontaktu z Panem Bogiem. Wiem, że ten nasz pobyt na pewno przyniesie owoce duchowe. Wszystko co robimy, robimy dla Jezusa. Dziś zwiedziliśmy również ogród, który prowadzi siostra Lupe,  można było poznać różne owoce, rośliny, a potem pojechaliśmy odwiedzić różne rodziny. Miałem okazję poznać swoją rodzinę, mówię tak, ponieważ jest to rodzina, którą co miesiąc wspieram finansowo. Postanowiłem od stycznia dzielić się tymi pieniędzmi ,co dostaję z wikariatu, oddaje tzw. "dziesięcinę" ze swoich niewielkich zarobków. Wiem, że  dla tej rodziny jest to ogromna pomoc, a ja chcę podzielić się tym, co mam. Moja rodzinka liczy czworo dzieci, trzech chłopców i dziewczynkę. Będąc w Iquitos pieniądze przesyłam przez Beatę, polską misjonarkę, która pracuje w Estrecho. Ludzie tutaj żyją naprawdę biednie, a żywność jest dwa razy droższa niż w Iquitos. Dziś nawet mieliśmy problem z kupieniem coca-coli, ponieważ barka z żywnością nie dopłynęła do miasteczka, i żywność kończy się w sklepach. Poznaliśmy również dziś rodziny kolumbijskie, które mieszkają w Peru, czasami nielegalnie, uciekły z Kolumbii. O godzinie 16:00 miałem spotkanie z rodzicami i chrzestnym w sprawie chrztu, który odbędzie się w niedzielę. Prowadziłem katechezę  na temat tego sakramentu, ciekawe doświadczenie. Oczywiście, rodzice dziecka i chrzestni nie maja ślubu kościelnego, ale sakramentu chrztu świętego udzielam dziecku, ciężko byłoby rodzicom znaleźć rodzicom dziecka chrzestnych, którzy maja sakrament małżeństwa. Na spotkanie dziś przyszła tylko matka dziecka i ojciec chrzestny, pozostali byli w pracy. W rozmowie z ojcem chrzestnym, mogłem wywnioskować że troszczy się o swoja rodzinę, żyje ze swoja rodzina już 20 lat, ma dzieci, prace. Zaś matka dziecka siedziała cicho i spokojnie. Wiem, że dziecko potrzebuje sakramentu chrztu świętego, i mam nadzieję ,że rodzice dobrze wychowają swoje dziecko. Czego mogę żądać od tych ludzi, skoro tutaj nie maja księdza na stale, cieszę się z tego, że chcą ochrzcić swoje dziecko. W takiej malej miejscowości życie wygląda zupełnie inaczej, niż w mieście. Kiedy wschodzi słońce, budzi się życie, kiedy zachodzi-wszyscy idą spać, bo co można robić po ciemku. Dla mnie jest to zupełnie nowe doświadczenie życia poza cywilizacją.
Wieczorem wspólnie ze swoimi znajomymi ustaliliśmy, że jutro wybieramy się z misją do wioski, która jest położona 6h marszu z Estrecho. Oczywiście będzie to wyprawa życia dla mnie i druga sprawa, że będziemy nocować w wiosce w dżungli- żadne biuro podróży nie zorganizuje ci takiej wyprawy. Będziemy żyć w takich warunkach jak oni, spać tak  jak oni, poczujemy prawdziwe życie w środku dżungli. Zabieramy swoje jedzenie, rzeczy do spania, wodę. Razem z nami powędruje dwóch przewodników. O godzinie 06:00 mamy msze a potem po śniadaniu wyruszamy w drogę. Jestem bardzo ciekawy jak nam się powiedzie ta wyprawa. Oczywiście mam już przygotowany program ewangelizacji, katechezę, aby trochę powiedzieć tym ludziom o Panu Bogu.
Panie Boże pobłogosław nam jutrzejszą wyprawę, czuwaj nad nami i prowadź nas bezpiecznie do tych ludzi, którzy czekają na Twoją Ewangelię Miłości.
Druga część wyprawy już wkrótce…

















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz